środa, 10 maja 2017

Uczuciowa parabola


Na początku był chaos. Ciemne chmury zasłaniały niebo, śnieżnobiały puch przykrywał cały ten syf leżący na ciągnących się ulicach. Mijał jeden tydzień, drugi i kolejne. Dzień za dniem. Poniedziałek był czwartkiem, a środa niedzielą. Każda godzina przypominała tratwę odpływającą beznamiętnie i bezpowrotnie. Minuta sprawiała wrażenie wieczności.
Tuż nad drogą prowadzącą donikąd leciał bezkształtny grafitowy balonik. Wolny, jak skrzydlate stworzenie omijał co raz wystające znad ziemi ostre jak brzytwa kamienie. Ocierał się o nie, nie mając wystarczająco sił by wzbić się wyżej. Niewidzialny dla oczu stalowy łańcuch ciągnął go w dół, ku upadkowi. W końcu uległ. Wylądował bezszelestnie, niezauważalnie wśród postaci 
z uśmiechniętymi maskami. Leżał tak dłuższą chwilę na drewnianej scenie z rozsuniętą potężną kurtyną. Obserwował kolorowe kostiumy, chustki, kapelusze, wstążki... Pomału zaczął się przyzwyczajać i ich naśladować. Jak za magicznym pstryknięciem palcami z grafitowego kopciuszka zmienił się w coś, czym nigdy nie był. Postanowił wziąć udział w spektaklu. Odgrywanie innej roli niż dotychczas wychodziło mu tak dobrze, że on sam zaczął 
w to wierzyć. Tryskał pozytywną, lecz udawaną energią. Śmiał się płacząc, wirował wkoło ze spuszczonym powietrzem, do momentu, aż zdał sobie sprawę z tego, że jego świat jest iluzją. Wszystko co robił było jak sen, jak baśniowa kraina, w której na pierwszy rzut oka wszystko jest możliwe. Na zewnątrz nie miał problemów, nie leżał zwijając się z bólu gdzieś w głębi scenerii. Ale to i tak nie miało nawet najmniejszego sensu. Jego wnętrze było jak czarna otchłań. Oszukiwał innych, tych bliższych i zupełnie nieznajomych, ale nie potrafił oszukać siebie...Wtedy pojawił się On. Promyk słońca wśród burzowych chmur, łyk świeżo parzonej kawy z mlekiem o poranku, celny strzał na loterii. Był nadzieją...upadkiem...szczęściem... i żalem. Był wszystkim. Nieświadomie wpuścił powietrze do jego serca i zakleił otwór by już nie ulatywało. Balonik nabrał niesamowitej, niemal fantastycznej mocy, wzniósł się jak najwyżej mógł. Po drodze zmieniał kolory, każdy coś oznaczał. Niestety nikt nie zauważył, 
że ta blada pomarańcz nabrała intensywności i blasku. Ale on się tym nie przejmował, wiedział, że jest silny, potężny, że może wszystko osiągnąć, właśnie w tej chwili. Czy był szczęśliwy, spełniony, doceniony i kochany? Tego nie wie i już nigdy się nie dowie. Zahaczył o igłę znajdującej się na samym czubku chwiejącej się jodły. Ona jedna sprawiła, że balonik pękł na drobne kawałki. Wiatr uniósł je i rozwiał jak najdalej od siebie. Jego poszarzałe części leżą gdzieś pod drewnianą podłogą opustoszałej sceny. Kurtyna zapadła. Koniec przedstawienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj, jeśli chcesz ;)