Z każdym krokiem coraz wyraźniej
słychać krzyki młodych, spragnionych zabawy studentów. Mnóstwo
bramek, panowie
i panie w żółtych, rażących kamizelkach. Już na
starcie gwarantowana jest lekka penetracja po częściach garderoby.
Sprawdzano kieszenie, prześwietlano torebki. Po prześlizgnięciu
się obok ochrony od razu rzucają się w oczy długie kolejki do
namiotów z procentowymi napojami. No tak, każdy chce się
wyluzować, zapomnieć.
Nie mniejsze zgromadzenia występują pod
niebieskimi budkami, jedni urządzają tam zawody kto wyżej skoczy,
drudzy prowadzą ciekawe rozmowy, a jeszcze inni pośpieszają osoby
siedzące
w środku. Parędziesiąt metrów wilgotnego terenu dalej
znajduje się samo serce wydarzenia. Ultrafiolet rozświetla pół
owalny podest
z mężczyzną o głębokim głosie i zespole rodem z
energetykowego raju. Światła migoczą, zmieniając kąty padania.
Przez mikrofon lecą kolejno wyśpiewane słowa, muzyka przyjemnie
dudni rozsadzając bębenki i inne wnętrzności. Tekst niby z
przekazem, lecz nie dociera do każdego z imprezowiczów. Wielu
znalazło się tu z przypadku, możliwe, że czeka na późniejsze
wystąpienia. Wykrzyczane szepty, śpiew i jednoznaczne spojrzenia.
Łyk za łykiem, kubeczek za kubeczkiem, parę butelek przed i
jeszcze jedna po. Specyficzne zapachy roznoszą się między tłumem
roześmianych twarzy. Delikatny podmuch wiatru sprawia, że każdy ma
okazję poczuć nutkę chwilowego szczęścia. Jednak nie każdemu to
wystarcza. Tuż pod samą sceną stoi niewielka grupa znajomych.
Wokalista dobrze im znany, wersy lecą jakby
z automatu. Tańce,
podskoki, z pozoru świetna zabawa. Ale pozory mylą. Szum myśli w
głowie, spokój na zewnątrz i ból w sercu. Kolejne piwo, kolejna
fajka i jeszcze jedna piosenka. Koncert koncertem, a wspomnienia
wspomnieniami. Refleksje krążą po ludziach i załamują
emocjonalną równowagę. Sztuczny, wymuszony uśmiech, łza w kąciku
oka. Kamuflaż jest jedyną możliwą opcją, dlatego tak chętnie
jest stosowany. Mimo wszelkich rozmyślań nad swym nędznym losem,
czujność jest podstawą w tak słabo strategicznie miejscu. Coraz
więcej niewinnych duszyczek zostało wplątanych w wir ekscytacji,
szaleństwa i siniaków. Ciało odbija się od ciała, ręka od ręki,
noga od nogi. Ktoś upadł, a ktoś się podniósł. Strzelają jak
biały proszek z przegryzionego zozola. Dobra mina do złej gry lub
zebranie miłośników masochizmu. Ani jedno ani drugie nie jest
okazem zdrowia psychicznego. To trochę jak w życiu...bo życie jest
jak to pogo pod sceną. Jesteśmy jak pluszowe misie udające, że
odczuwanie bólu jest lekkostrawne,
a tymczasem kruszymy się od
środka niczym ciasto francuskie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj, jeśli chcesz ;)