wtorek, 4 lipca 2017

Nie spadnij


Miło Ci?
Miło.
Miło wtedy, gdy pewnego ranka słysząc śpiew ptaków nie czuję paraliżującego skurczu. Mogę swobodnie poruszyć palcami obu dłoni, zgiąć łokcie i położyć ręce na klatce piersiowej tuż przy dudniącym sercu.
Miło wtedy, gdy woda mineralna znajdująca się obok mego biurka wydaje się być chłodniejsza niż zazwyczaj. Z każdym łykiem stara się ugasić żarzące się płomienie i przygotować moje ciało do egzystencjalnej podróży.
Miło wtedy, gdy stojąc przed szafą pełnej jakichś szmat nie myślę 
o tym, w co mam się ubrać. Nakładam jedyny kolor, który tak wspaniale odzwierciedla mój nastrój, charakter i poczucie humoru. Czarna barwa skutecznie nie daje zapomnieć o pogrzebie martwej duszy.

Cóż...idealny poranek...dryń, dryń...czas się obudzić...
Leżę z zamkniętymi powiekami kurczowo ściskając małą, miękką poduszkę. Z głębokiego (jakby mogło się wydawać) snu wybudza mnie szum zepsutego radia."To twój dzień...twój dzień...dzień...” - powtarzają głosy w mojej głowie. Melodia latających stworzeń zlewa się z zaciętą, starą kasetą i sprawia wrażenie czegoś przyjemnego dla ucha. Z całych sił staram się przedłużyć tę chwilę. Otwieram oczy najszerzej jak jest to możliwe. Ociężałym ruchem podnoszę lewą nogę do góry i pozwalam jej, by spokojnie opadła poza krawędź łóżka. Wstaję i cierpliwie czekam na kolejny sukces lub porażkę, której nie planowałam. Czuję pieczenie gdzieś 
w środku mnie, tak mocne jakby ktoś właśnie rozpalił tam ognisko. Wyprane strzępki uczuć przypominające zgniecione ulotki rozsypane po ulicach spalają się kawałeczek po kawałeczku. Iskierki nie dają za wygraną zwracając na siebie uwagę. Ignoruję to. Dzisiaj będzie inaczej, nie poddam się bez walki. 
Z trzaśnięciem drzwi opuszczam mieszkanie. Idąc prosto, jak we mgle, przecinam smugi dymu z cienkiego papierosa. Próbuję nie spaść z życiowego sznura stawiając jedną stopę za drugą. Niewłaściwy, nieświadomy ruch i mogłabym wpaść w ogromną ciemną przepaść, która wciągnęłaby mnie niczym emocjonalny wir.  Niezauważona przez nikogo wdaję się w taniec z szumiącym powietrzem. Ogarnia mnie niepokojący spokój i dobrze poznany lęk. Z wymuszonym uśmiechem na twarzy zaczynam zastanawiać się nad sensem wyjścia z cieplutkiego, bezpiecznego kątka. Rozważam wszystkie za i przeciw ucieczki przed rzeczywistością. Chodnik ciągnie się nieubłagalnie, nie prowadząc mnie do żadnego konkretnego celu. Spojrzenia nieznajomych przenoszą mnie do teatru bez nawet najmniejszego dźwięku. Postacie w białych strojach wykonują gwałtowne sceniczne ruchy w moją stronę. Przytłaczający wzrok budzi we mnie wstyd, winę i pogardę do samej siebie. Czuję jak tracę grunt pod nogami, z trudem kontroluję niemy krzyk. Odwracam się i wracam tam, skąd przybyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj, jeśli chcesz ;)